Nie wiadomo też kiedy Polskę opuścili rzeczywiście ostatni niemieccy robotnicy przymusowi. Jeszcze w 1950 roku było ich oficjalnie 4240. W rzeczywistości na pewno więcej. Przeczytaj też, jak Niemka wspominała marsz śmierci, w który posłali ją Polacy w 1945 roku. „Umarły niemal wszystkie małe dzieci”. Bibliografia
Lina Stankowski z domu Schäfer i Władysław Stankowski Na początku 1945 r. Lina Schäfer z Uschlag znów zachodzi w ciążę. Ojcem dziecka jest polski robotnik przymusowy Władysław Stankowski, którego mieszkańcy wsi nazywają „Wades”. Gdyby ich związek został ujawniony Lina trafiłaby do więzienia, a Wades zostałby powieszony. Jednak na krótko przed nadejściem wojsk amerykańskich nikt ich nie zdradził. W kwietniu 1945 r. dochodzi do walk w Uschlag. Miejscowi członkowie SA aresztują dwóch żołnierzy Wehrmachtu; obaj zostają straceni za dezercję. Dwie osoby tracą życie podczas ostrzału jednego z bunkrów przez amerykańskich żołnierzy. Potem wojna w Uschlag kończy się. Wades nadal pracuje w gospodarstwie Beumlerów. Jako osoba przesiedlona [dipis, displaced person (DP)] zostaje jednak wbrew własnej woli przewieziony przez władze amerykańskie do obozu dla DP w Hann. Münden. „Znów załadowali mnie tak, jak kiedyś Niemcy w Polsce!“ W nocy ucieka i wraca do Uschlag. Lina oświadcza, że jest gotowa wyruszyć z nim do Polski na własną rękę . Nie udaje im się to jednak z powodu brakujących dokumentów i w Braunszwiku muszą zawrócić. Od tej pory pozostają w Uschlag. W sierpniu 1945 r. biorą ślub. W grudniu na świat przychodzi ich córka. Lata powojenne to czas ciężkiej pracy i niedostatku. Lina rodzi drugie dziecko, pracuje w gospodarstwie domowym i na roli, a także jako sprzątaczka w prywatnych domach. Wades do emerytury pracuje u Beumlerów, poza tym oporządza świnie i byki i dzięki swoim rozległym umiejętnościom i gotowości do pomocy staje się niezastąpiony we wsi. W 1959 r. Stankowscy mogą wprowadzić się do własnego domu. Władysławowi udaje się nawiązać kontakt z siostrami w Polsce, piszą do siebie listy i odwiedzają się. Władyslaw Stankowski umiera w styczniu 2008 r. Na pogrzebie żegna go cała wieś; wiele osób musi stać na dworze, bo kaplica jest przepełniona. Lina nadal mieszka wraz z córką i wnukami w domu w Uschlag. Wiktorja Delimat Pod koniec marca i na początku kwietnia 1945 r. w Ebergötzen coraz częściej słychać odgłosy walk: zbliżają się oddziały amerykańskie. U Bachmannów pojawia się żołnierz Wehrmachtu i prosi o stare ubrania; chce ukryć się u rodziców w Eichsfeld. Gustav Bachmann pomaga dezerterowi i surowo nakazuje polskim robotnikom przymusowym, by nikomu o tym nie mówili. Wkrótce potem do gospodarstwa wchodzą amerykańscy żołnierze. Gruntownie przeszukują wszystkie pomieszczenia, konfiskują broń i niszczą ją na miejscu. Wiktoria Delimat złości się z powodu nieporządku, który żołnierze pozostawiają po przeszukaniu jej pokoju. Po wycofaniu się żołnierzy niewiele się dla niej zmienia: „Życie biegło dalej. Wcześnie rano piło się kawę, a potem pracowało.” Później władze okupacyjne przenoszą Wiktorię do obozu dla przesiedleńców w Getyndze. Otrzymuje propozycję wyjazdu do Polski, Australii, Wielkiej Brytanii i USA. Jednak Wiktoria się waha; boi się, a z powodu tego, co przecierpiała, potrzebuje bezpieczeństwa. W obozie czuje się źle. Radosny nastrój jej towarzyszek z cukrowni Obernjesa, które tutaj znowu spotyka, całkowicie różni się od jej samopoczucia. Po nieprzespanej nocy Wiktoria ucieka z obozu o brzasku i wraca do Ebergötzen. Kiedy wkrótce potem ma wrócić do obozu dla przesiedleńców, oddaje swoją kartę DP, używaną jako dowód osobisty. Odtąd żyje w Niemczech jako „bezpaństwowiec.” Wiktoria znów pracuje u Bachmannów i zajmuje się dziećmi. W 1962 r. przeprowadza się do Getyngi, uczy się gotowania w hotelu „Kaiserhof”. Pracuje w restauracjach, a od 1973 r. do czasu przejścia na emeryturę w 1988 r. w uniwersyteckiej klinice położniczej. Zachodzi w ciążę ze swoim partnerem życiowym Adamem Fischerem i w 1965 r. wydaje na świat córkę. W 1979 r. rodzina kupuje własny dom w Getyndze. Po śmierci „pana Fischera“ w 1995 r. Wiktoria przeprowadza się do domu, który dzieli z córką i jej rodziną. Nienaszów, polska wieś rodzinna Wiktorii Delimat, zostaje spalony w czasie wojny. Jej rodzice przebywający na robotach przymusowych w Berlinie umierają jeszcze w czasie wojny. Wiktoria uparcie próbuje nawiązać kontakt z ojczyzną i rodzeństwem. Kiedy w końcu udaje jej się to, okazuje się, że jest to dla niej zbyt wiele: „Nie mogłam czytać listów. Kiedy je otwierałam, czytałam dwie linijki i zaczynałam ryczeć. I na tym się kończyło!” Przez pięćdziesiąt lat wciąż próbuje – potem niszczy listy. „Wtedy spadł ze mnie ciężar! Było mi trochę lżej.” Mimo to utrzymuje kontakty z bratem. Lata powojenne Po porażce Niemiec i wkroczeniu wojsk alianckich na początku 1945 r. w Południowej Dolnej Saksonii znajdowało się dziesiątki tysięcy dawnych robotników przymusowych. Niemiecka ludność była zdania, że ich powrót do domu nie następował zbyt szybko: jako dipisi nie byli już do dyspozycji na rynku pracy, więc Niemcom wydawało się, że oni tylko im przeszkadzają i obciążają ich gospodarstwa domowe. Często dochodziło do starć między członkami obu grup. Gotowość Niemców do rozrachunku z niedawną, narodowosocjalistyczną przeszłością była znikoma. Wyparcie i odrzucenie odpowiedzialności charakteryzowały powszechną postawę; potępienie pracy przymusowej jako zbrodni wojennej i zbrodni przeciwko ludzkości w „procesach norymberskich” w 1946 r. tak naprawdę nigdy nie zyskało akceptacji społecznej. W związku z tym kwestia traktowania robotników przymusowych nie odgrywała w zasadzie żadnej roli w procesach denazyfikacyjnych. W lokalnych kronikach i opracowaniach historycznych robotnicy przymusowi byli opisywani co najwyżej jako grabieżcy niemieckiej własności, co oznaczało że uważano ich za sprawców, a nie ofiary zbrodni wojennych. Nie wspominano o nich na pomnikach związanych z drugą wojną światową. Opieka nad dipisami i ich repatriacja były wielkim wyzwaniem. Na zachodzie władze okupacyjne organizowały obozy dla przesiedlonych, z których kilka działało do lat pięćdziesiątych, w tym duże obozy w koszarach w Hann. Münden i w Moringen. Dla wielu byłych robotników przymusowych powrót do ojczyzny nie był łatwy lub był nawet niemożliwy. Tylko na terenie dzisiejszych powiatów Getynga i Northeim zmarło ponad tysiąc z nich: umierali z powodu niedożywienia, przepracowania i chorób, umierali w obozach karnych lub na skutek znęcania się, byli skazywani na śmierć przez powieszenie, ginęli w śmiertelnych wypadkach przy pracy, zaraz po wyzwoleniu śmiertelnie zatruwali się alkoholem, popełniali samobójstwa lub umierali śmiercią naturalną na obczyźnie, z dala od rodziny i przyjaciół. Proces przekazania ich ciał do ojczyzny ciągnął się latami, czasem nie następowało to nigdy. Pozostali musieli najpierw odzyskać siły fizyczne i psychiczne. Na robotników przymusowych ze Związku Radzieckiego czekały tajne służby, a często także piętno „zdrajców”, ponieważ „pracowali dla wroga”. W obliczu sytuacji politycznej w ich kraju powracający do Polski obawiali się tego samego. Wielu zupełnie straciło związek z domem, a liczni z najróżniejszych powodów chcieli zostać w Niemczech. Wymiar sprawiedliwości Sądowy rozrachunek ze zbrodnią praktycznie nigdy nie miał miejsca. Do dziś nie znany jest żaden wyrok niemieckiego sądu, na mocy którego ktokolwiek z Południowej Dolnej Saksonii zostałby pociągnięty do odpowiedzialności za złe traktowanie robotników przymusowych. Postępowanie przeciwko dzierżawcy Waldemarowi Wissemanowi z Himmigerode pod Sattenhausen zostało przeprowadzone przez niemiecki wymiar sprawiedliwości tylko na polecenie brytyjskich władz wojskowych. Mimo, że Wissemannowi udowodniono znęcanie się nad polskimi robotnikami przymusowymi, a Polacy oskarżyli go o zamordowanie robotnika przymusowego Jana Ciździela w 1945 r., wymiar sprawiedliwości podszedł do sprawy z wyraźną niedbałością. Ostatecznie 5. Senat do Spraw Karnych Trybunału Federalnego wstrzymał postępowanie, ponieważ poszkodowani nie mogli odnieść korzyści ze skazania oskarżonego: jeden (Jan Ciździel) już nie żył, inni mieszkali w Polsce i z tego powodu nie dowiedzieliby się o skazaniu Wissemanna. W nielicznych sprawach pociągnięcie do odpowiedzialności sprawców przestępstw wobec robotników przymusowych z Południowej Dolnej Saksonii leżało w gestii polskich sądów. W listopadzie 1947 r. sąd okręgowy w Warszawie skazał dzierżawcę Friedricha Rollwage na 12 lat więzienia za znęcanie się nad polskimi pracownicami przymusowymi w dobrach klasztoru Diemarden, jednak z w 1953 r. został on zwolniony. W tym samym procesie brygadzista rolny Karl Rümenap z Settmarshausen został skazany na pięć lat więzienia za maltretowanie Polaka. W 1948 r. Karl Piel - kierownik i August Schwarz - brygadzista z huty Sollinger w Uslar stanęli przed sądem w Warszawie. Zarzucano im znęcanie się nad radzieckimi jeńcami wojennymi i polskimi robotnikami przymusowymi oraz to, że przyczynili się do śmierci jednej osoby przez doprowadzenie do jej uwięzienia w obozie koncentracyjnym. August Schwarz został skazany na osiem lat więzienia, zaś Karl Piel na karę śmierci, został on stracony w Warszawie 19 grudnia 1949 r. Odszkodowania: przykład Wiktorii Delimat Byli robotnicy przymusowi przez dziesięciolecia nie uzyskali żadnego zadośćuczynienia za swoje cierpienia. Zachodnioniemiecki wymiar sprawiedliwości konsekwentnie wprowadzał w życie linię polityczną rządu federalnego, która nakazywała oddalać roszczenia indywidualnych ofiar. Prawie nikomu z grupy dawnych zagranicznych robotników przymusowych nie udało się w dwudziestym wieku uzyskać indywidualnego odszkodowania - ani od któregoś z obu państw niemieckich, ani od dawnych „pracodawców”. Dawni kompani jej pracodawcy, Gustava Bachmanna, zachęcali Wiktorię Delimat, by wystąpiła o odszkodowanie za deportację i za cierpienia doznane w Stockhausen. Jej walka z władzami ciągnęła się od lat pięćdziesiątych do 1972 r. i wyczerpała do ostateczności jej nerwy i zawartość portfela. Wciąż musiała na nowo przeżywać swoje doświadczenia wojenne, a przy tym to, że sądy nie wierzyły jej zeznaniom, ponieważ nie mogła ich udokumentować. Czy jej winą było, że jej rodzinna wieś spłonęła, a wraz z nią jej świadectwo urodzenia? Skąd miała znać nazwę miejscowości, gdzie znajdowała się fabryka amunicji, do której najpierw ją deportowano? Gdyby nie zachęta córki, Wiktoria dawno porzuciłaby swoje starania. Ostatecznie w 1971 r. sprawa trafiła do Federalnego Urzędu Administracyjnego w Kolonii, który odrzucił wniosek Wiktorii o odszkodowanie. Jej protest wobec tej decyzji został odrzucony przez 4. Wydział do Spraw Odszkodowań Sądu Okręgowego w Kolonii w marcu 1972 r. Fragmenty uzasadnień dają wyraźny obraz postawy zachodnioniemieckiego wymiaru sprawiedliwości wobec zbrodni pracy przymusowej i jej ofiar. Wiktoria Delimat musiała dodatkowo pokryć koszty zatrudnienia tłumaczki w czasie trwania procesu. Otwórz/ zamknij szufladęStrona tytułowa wyroku Sądu Okręgowego w Kolonii w procesie o odszkodowanie między „Viktorią Delimant, 34 Getynga a Republiką Federalną Niemiec”: Źródło: Wiktorja Delimat, Göttingen Fragmenty odpowiedzi Federalnego Urzędu Administracyjnego w Kolonii z dnia 11 maja 1977 r. oraz uzasadnienia wyroku Sądu Okręgowego w Kolonii z dnia 15 marca 1972 r. obrazują opór niemieckich urzędów wobec próśb o zadośćuczynienie kierowanych przez byłych robotników przymusowych: Źródło: Wiktorja Delimat, Göttingen Odszkodowania Po zjednoczeniu Niemiec nierozwiązany problem odszkodowań dla byłych robotników przymusowych doprowadził do skarg zbiorowych w USA. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych groziło to kilku dużym, uzależnionym od eksportu niemieckim przedsiębiorstwom wysokimi żądaniami finansowymi i stratą dobrego wizerunku. Dopiero pod taką presją w 2000 r. założono Fundację „Pamięć, Odpowiedzialność, Przyszłość” (EVZ). Kapitał założycielski w wysokości 10 miliardów marek został zebrany po połowie: od Republiki Federalnej Niemiec i od niemieckich przedsiębiorstw z możliwością odpisania od podatku, przy czym gospodarka miała z tym spore problemy. Ponad 1,6 milionów osób (w tym ok. 8,4 mln cywilnych robotników przymusowych w Rzeszy Niemieckiej) otrzymało łącznie 4,37 miliarda euro ze środków fundacji. W ten sposób zarówno państwo, jak i niemieckie przedsiębiorstwa, z których znaczna część odniosła duże korzyści gospodarcze z wykorzystania nazistowskiego systemu pracy przymusowej, stworzyły sobie zabezpieczenie przed procesami o odszkodowania. Wypłacona kwota stanowiła tylko ułamek kwoty wynagrodzeń należnych robotnikom przymusowym. Przy składaniu wniosku o wypłatę z funduszy fundacji byli robotnicy przymusowi musieli zrzec się wszelkich dalszych roszczeń związanych z przestępstwami nazistowskimi. Dotyczyło to także środków z niemieckiego systemu ubezpieczeń społecznych, na który składki odprowadzano wbrew ich woli podczas ich pracy przymusowej. Zasada bezpośredniej odpowiedzialności została wykluczona w najszerszym możliwym zakresie. Niemieckie przedsiębiorstwa, które korzystały z pracy przymusowej, nie były zobowiązane do wpłat na fundusz fundacji. Jednak te z nich, które należały do grupy założycielskiej w preambule ustawy uznały swoją historyczną odpowiedzialność za działania firm, które uczestniczyły w przestępstwach nazizmu. Regulacje i praktyka wypłat odszkodowań z funduszy fundacji miały wyraźne wady: terminy składania wniosków były sztywne i zbyt krótkie, procedura dowodowa zbyt biurokratyczna. Całe grupy ofiar zostały wyłączone z procesu przyznawania wypłat, wśród nich robotnicy zatrudnieni w gospodarstwach domowych i w rolnictwie, jak również około 130 tys. włoskich internowanych. W obliczu dużej liczby uprawnionych i ich roszczeń kwota przeznaczona na wypłaty była niewystarczająca. Kosztem zmniejszenia wysokości wypłat dla zatrudnionych w przemyśle niektóre państwa partnerskie zniosły zasadę wykluczenia robotników przymusowych zatrudnionych w rolnictwie i w gospodarstwach domowych. Niemcy: epilog Na początku XXI wieku wraz z rozpoczęciem publicznej dyskusji na temat odszkodowań pojawiło się wielkie społeczne zainteresowanie losami byłych robotników przymusowych. Reakcje w Niemczech były sprzeczne. Z jednej strony powstały liczne inicjatywy popierające ideę zadośćuczynienia oraz warsztaty historyczne, a działania organizacji zaangażowanych w tej materii po raz pierwszy zyskały uwagę opinii publicznej. Dzięki licznym badaniom naukowym dawno wyparta historia pracy przymusowej ponownie stała się tematem debat w konkretnych miejscach, w miejscach, gdzie się ona kiedyś rozgrywała. Jednocześnie badania te pokazywały, jak ogromne były, powstałe na skutek często celowego niszczenia akt, luki w archiwach. Bezprawny i krzywdzący charakter nazistowskiego systemu pracy przymusowej dopiero teraz docierał do świadomości zbiorowej. Z drugiej strony wskazywano na rzekomo jeszcze cięższy los niemieckich jeńców - Niemcy obawiali się konieczności wypłacania odszkodowań z własnej kieszeni i przedstawiali siebie jako ofiary. Także skrywane gdzieś nazistowskie poglądy wypłynęły znów na powierzchnię. Teraz nadszedł czas, by skończyć wreszcie z „wiecznym oskarżaniem” Niemiec, mówiono niejeden raz. Praca przymusowa wszędzie jest trudnym tematem – zarówno w Niemczech, jak i w ojczyznach deportowanych. Zostały nawiązane i wciąż są nawiązywane liczne kontakty miedzy Niemcami a byłymi robotnikami przymusowymi - powiązania ciągnące się przez całą Europę. Czy dopuszczalne jest wywożenie ludzi z ich kraju do pracy i oddzielanie ich od rodzin i przyjaciół? Czy z tego rodzaju działań prowadzonych przez państwo wynikają moralne zobowiązania dla obywateli? Jak takie rany mogą się zagoić? Czy możliwe jest zadośćuczynienie? W latach powojennych, w kontaktach osobistych, często unikano poszukiwania odpowiedzi na te pytania. Niektórzy uważali, że aby dokonała się integracja z niemieckim społeczeństwem, wcześniejsze losy tych, którzy tutaj zostali, nie powinny mieć już znaczenia. Byłym robotnikom przymusowym odmówiono społecznego zainteresowania ich cierpieniami &
Polscy robotnicy przymusowi w gospodarce III Rzeszy, w: Praca przymusowa: Niemcy, robotnicy i wojna: katalog towarzyszący wystawie, wyd. przez Volkera Knigge, Rikolę-Gunnara Luettgenaua i Jensa-Christiana Wagnera na zlecenie Fundacji Miejsc Pamięci Buchenwald i Mittelbau-Dora, Weimar 2013, s. 202–216.W okresie II wojny światowej naziści utworzyli około 12 tysięcy obozów i więzień. Do niewoli wzięto około 18 milionów osób z 30 krajów. Część z nich była jeńcami wojennymi. Trafiali oni do obozów koncentracyjnych lub obozów jenieckich. Takie obozy znajdowały się również w okolicach Międzyrzecza, znanego głównie z Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Jeden z większych kompleksów obozowych wybudowany został w miejscowości Przytoczna (Prittsch kreis Schwerin a/D). Jeńców obserwowali często robotnicy przymusowi skierowani do niemieckich gospodarstw. Jedną z takich osób był Bernard Gałecki, który w 1967 roku zeznawał w tej sprawie jako świadek przed Prokuraturą Powiatową w Gorzowie Wielkopolskim. Gorzowska prokuratura prowadziła wówczas śledztwo z ramienia Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Bernard Gałecki pracował w gospodarstwie rolnym Johanesa Matzke. Pracowali z nim również Roman Lejman oraz Ukrainka Nadia Timoszenko. Nadia w pewnym okresie zginęła bez wieści, wg świadka być może została zamordowana przez Niemców, ponieważ była oskarżona o porzucenie dziecka. Dziecko to miała mieć prawdopodobnie z gospodarzem rolnym, u którego pracowała. Mężczyzna ten po śledztwie przeprowadzonym przez gestapo, został wysłany na front wschodni. Kontakt z gospodarzami nie urwał się. Żona gospodarza prowadziła po wojnie korespondencję z matką Bernarda Gałeckiego. Wynikało z niej, że przenieśli się oni do miejscowości Gross Bellic we wschodnich Niemczech. Obóz składał się z kilku baraków, otoczony był 2-3 metrowym płotem. Jeńcu tam przebywający ubrani byli w radzieckie mundury. Jeńcy często wysyłani byli w konwoju do mleczarni lub po plony do okolicznych rolników. Z zeznań świadka wynika, że posiadali obdarte ubrania i byli wygłodzeni. Kiedy jedna z Niemek o nazwisku Wideman próbowała dać jedzenie jeńcom, to pilnujący ich strażnik nakrzyczał na nią i całą sprawę zgłosił lokalnej policji. Inny świadek – Roman Lejman relacjonował, że pamięta dwa obozy jenieckie, w tym w jednym z nich znajdowali się Francuzi. Jeden z obozów znajdował się na terenie prywatnym w Przytocznej (prawdopodobnie Niemca o nazwisku Rospad), drugi nieopodal Lubikowa. W Lubikowie przebywali jeńcy radzieccy. Jeńcy w dzień mieli pracować w gospodarstwach rolnych, przy kopaniu rowów/okopów i innych pracach fizycznych w okolicy, a w nocy trafiać z powrotem za bramy obozu. Na przełomie lat 1943/1944 został utworzony trzeci obóz, tzw. wojenny, w którym przebywali żołnierze radzieccy. Obóz ten mieścił się pomiędzy miejscowościami Przytoczna i Goraj. Roman Lejman opowiadał prokuratorowi, że do tego właśnie obozu dowoził wodę. Nie było w nim baraków, jeńcy spali bezpośrednio na ziemi. Według Lejmana było tam około 1000 jeńców, a obozu pilnowali żołnierze raczej w podeszłym wieku. Często zdarzało się, że do obozu wraz z transportem wody i żywotności przemycano tytoń. Na terenie obozu prawdopodobnie nie było kuchni. Obóz był wielkości około 3-4 hektarów. Jak relacjonowała Łucja Klimann, zamieszkała w Goraju od 1912 roku, w sierpniu 1944 roku utworzono kolejny obóz pomiędzy wsiami Goraj i Nowiny. Mieli tam przebywać jeńcy włoscy, schwytani nieopodal międzyrzeckich fortyfikacji. Jej zdaniem mogło być ich nawet 2 tysiące osób. Obóz został zlikwidowany w styczniu 1945 roku, a jeńcy zostali wywiezieni w głąb Niemiec. W obozach zlokalizowanych w okolicy Przytocznej mieli znajdować się także Polacy. Tak relacjonował Kazimierz Paś, który był wówczas piekarzem w jednym z niemieckich przedsiębiorstw. Według niego obóz z polskimi żołnierzami znajdował się w miejscowości Dłusko (Lauske). Miało tam przebywać około 100 mężczyzn. Pracowali oni w pobliskich majątkach niemieckich. Pilnowani byli przez żołnierzy wermachtu. Z relacji Pasia oraz Lucji Weber (urodzonej w Goraju) wynika, że często wspólnie z Polakami pracowali także Włosi, których wg ich relacji było około 3-4 tysięcy. Źródło: Archiwum IPN. Oddział w Poznaniu. Autor: Paweł Gondek
Robotnicy przymusowi Foto: zamek-krolewski.pl Wystawa zatytułowana "Praca przymusowa. Niemcy, robotnicy przymusowi i wojna" została przygotowana przez Fundację Miejsc Pamięci Buchenwald i Mittelbau-Dora i jest znakiem uznania dla polskich robotników przymusowych.Strona główna | Przeglądaj katalog | Wyszukaj | Zestawienia | Profil użytkownika | Pomoc > Ostatnia>> Przeglądaj katalogAutorzyTytułySerieUKDHasła Przedmiotowe WyszukajWyszukiwanie złożone Zestawienialista publikacjilista wszystkich publi...Nowa lista publikacjinowości biblioteczne c...nowości biblioteczne m...nowości biblioteczne m...nowości biblioteczne s...test Profil użytkownikaZaloguj się Pomoc Copyright © MOL Sp. z 2008-2019 .